Gęsi, choć to ptaki niepozorne, kilkakrotnie odegrały znaczącą rolę w historii świata. Najpierw, w 390 roku p.n.e. gęganiem ostrzegły mieszkańców Rzymu przed atakiem Galów. Później ze św. Marcina zrobiły biskupa.

Legenda mówi, że kiedy w 371 roku zmarł biskup Lidor z Tours, mieszkańcy tego miasta upatrzyli sobie na nowego dostojnika Kościoła słynącego z wielu cudów mnicha Marcina, późniejszego świętego. Ten jednak konsekwentnie odmawiał. Chrześcijanie z Tours podstępem ściągnęli więc Marcina, który – co prawda – przyjechał, ale… ukrył się przed wiernymi w gęsiarni. Poirytowane obecnością niespodziewanego gościa gęsi podniosły wrzask, który w końcu zainteresował mieszkańców miasta i Marcin, chcąc nie chcąc, musiał się ujawnić i przyjąć biskupstwo. Nowy hierarcha okazał się jednak pamiętliwy. Kiedy, wiele lat później, do miasta zawitał głód, Marcin kazał wybić stada, objętych specjalnymi przywilejami, gęsi. Ostatnią potyczkę z tymi ptakami zakończył przy stole. Choć całe życie „trapił swe ciało włosiennicą i postami”, legenda o świętym mówi, że pewnego dnia kazał podać sobie na kolację szczególnie krzykliwą gęś. Kilka godzin później opuścił ziemski padół na skutek przejedzenia.

Chcesz skosztować szwedzkich smakołyków? Nie czekaj i sprawdź nasze rejsy promem do Szwecji!

Bardzo tłusty zwyczaj

Choć nie każdy wie o co chodzi z dniem św. Marcina to każdemu kojarzy się z dobrym jedzeniem. W Polsce z rogalami Marcińskimi, w pozostałej części Europy z wywodzącą się z Kolonii gęsią nadziewaną jabłkami, rodzynkami i kasztanami. Zjada się ją 11 listopada. Wtedy ciało biskupa Marcina zostało złożone w podziemiach katedry w Tours i do dzisiaj to dzień, któremu patronuje ten święty.

Jednak w Skanii, wysuniętym najdalej na południe regionie Szwecji, już dzień wcześniej, bo 10 listopada obchodzone jest tradycyjne Mårtensgås – święto gęsi św. Marcina z Tours. Celebrowana od dziesięcioleci tradycja tak mocno związała się z tym zakątkiem Szwecji, że wiele osób jest święcie przekonanych, że zwyczaj jedzenia potraw z tłustego ptaka pochodzi właśnie stąd. Skańska tradycja nakazuje, żeby wieczerzę zacząć od podania przyprawionej na słodko czerniny – zupy, której głównym składnikiem jest gęsia krew. Danie główne to, oczywiście, tłusta pieczona gęś. Deser również nie należy do lekkich. Pieczony na rożnie sękacz, który ma ogromne rozmiary to kolejna specjalność tego regionu. Trudno powiedzieć, jak poczułby się po takim sutym zestawie św. Marcin, jednak dla mieszkańców Szwecji ta uczta to symbol i powód do dumy i nie można sobie bez niej wyobrazić pożegnania jesieni.

-> A może ciekawi Cię co jedli Wikingowie? Przeczytaj koniecznie: Kuchnia wikingów <-

Kto wymyśla tradycję?

Listopad bez gęsiny jest w Szwecji tym, czym Boże Narodzenie w Polsce bez karpia. Niewiele osób jednak wie, że ten szwedzki zwyczaj istnieje dopiero od niecałych dwustu lat i został wymyślony w… jednej ze sztokholmskich restauracji. Tradycja jest jednak tradycją i nikt nie jest zainteresowany, by odbierać jej magię świętowania. To tak, jakby na Wielkanoc zabrakło na stole jajek.

W Polsce ten dzień nie jest obchodzony tak hucznie, ale w rocznicę pochówku biskupa, na półkach cukierni pojawiają się słodkie rogale, najczęściej z makiem, przygotowane specjalnie na tę okazję. Szczególnie popularne są w Wielkopolsce, ten region Polski uważa się zresztą za kolebkę zwyczaju ich pieczenia, jednak i w innych częściach kraju można zdobyć ten wyjątkowy smakołyk. Tradycja rogali sięga pogańskich czasów, gdy podczas jesiennego święta składano bogom w ofierze woły, a w zastępstwie ciasto. Było zwinięte w kształt bawolego rogu. Zwyczaj ten przejęli chrześcijanie. W XII wieku w Poznaniu powstał kościół pod wezwaniem św. Marcina. Niedługo potem w okolicy świątyni wyrosła osada rzemieślnicza, którą nazwano Świętym Marcinem od imienia patrona kościoła. Dziś Święty Marcin jest główną ulicą starej części Poznania, a hucznie obchodzone tu imieniny patrona stały się tradycją i jedną z największych atrakcji turystycznych miasta. W festynie biorą udział dziesiątki tysięcy turystów, jak i mieszkańców miasta, którzy bawią się podczas pochodów, koncertów i spektakli. A przy okazji, oczywiście, jedzą.

Słodka sztuka pieczenia

Choć rogale marcińskie można już kupić praktycznie wszędzie, to te największe i najsmaczniejsze powstają na 11 listopada, właśnie w Wielkopolsce. Ich bazą jest ciasto drożdżowo–francuskie, nadzienie zaś składa się z masy marcepanowej, migdałów, białego maku, cukru pudru, orzechów włoskich i kandyzowanej skórki pomarańczowej. Tradycyjny rogal powinien ważyć 250 g, czyli jest całkiem spory. Obecny zwyczaj jego wypieku pochodzi z 1891 roku, kiedy to Jan Lewicki, proboszcz parafii na Świętym Marcinie zaapelował do swoich parafian, głównie kupców i rzemieślników, by wzorem patrona wspomagali biednych. W odzewie na prośbę proboszcza, jeden z cukierników przypomniał sobie, że niegdyś w dniu św. Marcina wypiekano już rogaliki, które symbolizowały podkowę, zgubioną niegdyś przez konia świętego. I tak marcińskie rogale stały się tradycją, zaś biedni dostawali je w prezencie. Już kilka lat później nikt nie wyobrażał sobie Poznania, ani dnia św. Marcina bez tradycyjnych „marcinów”, które szybko stały się znanym w całym kraju symbolem miasta. Dziś rogalik jest specjalnie chroniony. Aby cukiernia mogła używać nazwy „rogale świętomarcińskie” lub „rogale marcińskie” musi uzyskać specjalny certyfikat Kapituły Poznańskiego Tradycyjnego Rogala świętomarcińskiego. I choć szczęśliwi kalorii nie liczą, warto pamiętać, że ten tradycyjny wypiek ma ich ponad pięćset. Na szczęście św. Marcin patronuje tylko jednemu dniu w roku.

-> Więcej o szwedzkich daniach przeczytasz tu: Szwedzki stół – przysmaki i dania rodem ze Szwecji <-

Joanna Lamparska